W Utah zakończył się proces z udziałem Gwyneth Paltrow. Sprawa tyczyła się wypadku na nartach z 2016 roku. Aktorka została pozwana przez Terry’ego Sandersona, który twierdził, iż Paltrow zderzyła się z nim przez nieostrożną jazdę, co poskutkowało urazem mózgu i problemami zdrowotnymi. Sąd w Utah uznał, iż aktorka nie jest odpowiedzialna za urazy.
Podczas trwającego osiem dni procesu Paltrow zeznawała, iż to ona została uderzona przez Andersona i iż mu współczuje, ale nie jest odpowiedzialna za to, co dzieje się w jego życiu. Przyznała też, iż gdy mężczyzna wjechał w nią na stoku, w pierwszej chwili myślała, iż padła ofiarą napaści seksualnej (poczuła napór ze strony innej osoby i niepokojące dźwięki). Paltrow wyznała, iż zaraz po wypadku powiedziała Sandersonowi ze wściekłością, iż wjechał prosto w nią. Z kolei Sanderson i jego prawnicy przekonywali, iż to Paltrow go uderzyła i zbiegła z miejsca wypadku. Pierwotnie mężczyzna pozwał aktorkę na 3 miliony dolarów, jednak później kwota została zmniejszona do 300 tysięcy dolarów. Paltrow w swoim kontrpozwie zażądała symbolicznego dolara, który został jej przyznany wyrokiem sądu. Prawnicy aktorki w swoich mowach zaznaczali, iż przez sytuację z Sandersonem, Paltrow “straciła skrupulatnie planowany, istotny czas w swoim życiu” z ówczesnym partnerem i jej dziećmi. Podkreślali też, iż zniknęły nagrania z kamerki GoPro, którą miał na sobie Sanderson, a które mogłyby wyjaśnić sprawę. Z kolei adwokaci Sandersona sugerowali, iż obsługa stoku – która, jak się okazało, miała zaraz po wypadku usłyszeć od powoda, iż wszystko jest w porządku – mogła zostać “przekupiona” przez Paltrow.
