Te straszne czarownice. Feministyczna tarocistka patrzy na „Zygzaki heksizmu” Tomasza Kozaka

magazynszum.pl 2 tygodni temu

Na wstępie muszę przyznać, iż kompletnie straciłam zacięcie polemiczne[ref] Zamiast lektury mojego tekstu powinnam adekwatnie polecić państwu esej Lindy West pt. The Witches Are Coming, analizujący między innymi, jak metaforę „polowania na czarownice” odwraca i nasącza mizoginią dyskurs byłego prezydenta USA Donalda Trumpa. L. West, The Witches Are Coming, Hachette Books, 2019.[/ref]. Lata studiów i nauczania filozofii nauczyły mnie przede wszystkim tego, iż żeby zbić źle skonstruowaną tezę, przede wszystkim trzeba mieć wokół siebie osoby gotowe przez piętnaście minut słuchać, jak się porządkuje problem, często zaczynając od ustalenia, z czego zrobiony jest świat i jakimi narzędziami go poznajemy. A i tak w moich czasach kończyło się to zwykle tym, iż najlepszy argument zdobywał posłuch dopiero wtedy, gdy powtórzył go – jako własny – jakiś kolega. Skórka za wyprawkę… A tekst Tomasza Kozaka Od megakryzysu do hiperawangardy #3: Zygzaki heksizmu jawi mi się jako wyjątkowo niewdzięczny.

Przestraszyłam się, bo wcale nie chcę być traktowana jak wróg. Odmawiam przypisywania mi/nam/moim znajomym zaburzeń psychicznych, choroby afektywnej-dwubiegunowej czy stanów psychotycznych.

Wyjaśnianie problemów wynikających z opierania się na systemach Kanta i Hegla naraz, bądź też sprzeczności między Sloterdijkiem i Guattarim, odplątywanie niedookreślonych „hiperpolityk” od równie aleatorycznych „tożsamości” – byłoby po prostu mordęgą. Tłumaczenie, iż Śmiech Meduzy Cixous nie powstał „na pomajowym haju”, ale raczej w kontrze do tej, kolejnej w dziejach, rewolucji braci? Bez sensu. Z kolei próba odniesienia przywoływanych pojęć (ustaliwszy, iż są to pojęcia, a nie modne hasła) do przedmiotu sporu mogłaby zająć wiele stron, których nikt by nie przeczytał, i miałby świętą rację. Przede wszystkim dlatego, iż sam przedmiot sporu jest tu kłopotem – czy problemem dla autora jest bowiem „heksizm” (i czym on jest, poza sumą twórczości Anny Marii Brandys, Iwony Demko, Moniki Drożyńskiej, Zofii Krawiec, Moniki Strzępki i Agnieszki Szpili), czy jego zadomowienie w instytucjach, czy też jego „negacja polityczności”, czy może polityczna niemoc? Czy problemem – ale tu już musielibyśmy wejść na poziom metakrytyczny, postulowany zresztą przez autora kilkakrotnie, ale niezrealizowany wobec samego siebie – jest tu raczej uprzedzenie, fetyszyzacja racjonalności, a może lęk przed tym, co zostało wykluczone, a jakoś pod postacią „heksizmu” wraca?

1
Krytyka 26.04.2024

Od megakryzysu do hiperawangardy #3: Zygzaki heksizmu

Tomasz Kozak

Lęk ten widzę u Kozaka wyraźnie i jakoś dlatego jego tekst sprawił, iż intrygująco łączą mi się wątki, nad którymi ostatnio pracuję. To trzeci z powodów, dla których postanowiłam przyjąć zaproszenie redakcji „Szumu” do napisania polemiki. Drugim powodem była reakcja wielu miłych mi i ciekawych osób, trochę w duchu: „Straszny żargon, ale w jednym ma rację; co za dużo, to niezdrowo z tymi czarownicami i ezoteryką”. Pierwszy i najważniejszy powód natomiast był emocjonalny – przestraszyłam się tego tekstu, przestraszyłam się o moje znajome i przyjaciółki (cztery z sześciu wymienionych przez Kozaka „heksistek” znam osobiście), ale także trochę o siebie (kiedy nie piszę, a piszę zwykle o aborcji, prawach kobiet, o demokracji i o czarownicach, jestem tarocistką – z własnym tarotowym felietonem w „Notesie na 6 Tygodni” i tarotowym mikroblogiem w mediach społecznościowych).

Przestraszyłam się, bo wcale nie chcę być traktowana jak wróg. „Nasze ścieżki biegną odpowiednio do wrogiej rzeźby terenu – zygzakami” – pisze Kozak. Jak przypomina wychodzący z tradycji heglowskiej Achille Mbembe, wrogość to poważna sprawa, motor imperialistycznego podboju, niszczycielski splot chciwości i potrzeby zniszczenia. Odmawiam przypisywania mi/nam/moim znajomym zaburzeń psychicznych, choroby afektywnej-dwubiegunowej („To formacja reagująca… w stylu maniakalno-depresyjnym. Fazę maniakalną często napędza rozzłoszczona negatywność…”) czy stanów psychotycznych („Rozdzierane stanami lękowymi habitusy wierzą jednocześnie w swe supermoce”). Nie wiem, jak interpretować tu Bourdiański „habitus”, może jako sposób przeżywania swojego bycia w świecie? U Bourdieu habitus jest raczej sposobem na radzenie sobie z lękiem społecznym, ale może u Kozaka jest inaczej.

Aby uzasadnić swoją wrogość (niechęć, uprzedzenie, krytykę), Kozak, definiujący się jako neomarksista, zakłada domniemaną wspólnotę rewolucjonistów (wszak redakcja opublikowała jego tekst) i przedstawia „heksistki” jako te, co wszystko zaprzepaściły, a udają, iż takie nie są. Zdradziłyśmy i zaprzepaściłyśmy sprawę:

W Polsce to samo spotkało feminizm po wygaśnięciu Strajku Kobiet. Genderowy ekspresjonizm pokrzyczał na ulicach, pomógł konserwatystom liberalnym przejąć władzę z rąk konserwatystów skrajnie prawicowych, a następnie wrócił do domu. I teraz kółkach terapeutycznych mantruje o zbawczej mocy matriarchalnej opiekuńczości.

On dał się nam kiedyś nabrać, ale tak strasznie go rozczarowałyśmy:

Czytając tę książkę ponownie, przypominam sobie, dlaczego w momencie premiery witałem ją z przychylnością. Jednocześnie widzę, dlaczego moja przychylność prysła. Wczoraj, w heroicznej fazie Strajku Kobiet i w środku drugiej kadencji pisowskiego reżimu – Szpila częściowo trafnie wyczuła, gdzie trzeba bić. W państwie Czarnka i kuratorki Nowak warto było bezczelnie afirmować masturbację. Gdy Kaczyński wzywał do obrony kościołów, sensowne było obsceniczne antychrześcijaństwo. Tu, gdzie prawica zmieniła patriotyzm w pachołka neofaszyzmu, czekaliśmy na radykalną kontrę. „Spalimy na proch Ojczyznę, której symbolem jest Orzeł Biały” – takie słowa potrzebne były wtedy. Ale dzisiaj jesteśmy po zmianie władzy. Po autopacyfikacji ruchu na rzecz prawa do aborcji. Wiemy też z doświadczenia, iż zagrożeniem dla demokracji będą nie tylko prawicowi pałkarze, ale i despotki pokroju Strzępki. W tym kontekście wychodzi na jaw aktualne znaczenie Heks. To powieść dająca do myślenia jako symptom konserwatywnej zapaści, w jakiej pogrąża się polski feminizm.

Miłość okazuje się problemem, zapaścią, odmową rewolucji, konserwatyzmem. Dialektycznie więc: kto kocha rewolucję, musi się poddać jej przeciwieństwu: wrogości. A najlepiej, żebyśmy same siebie uznały za wroga, sugeruje Kozak.

Nadal nie wiem, co to za konserwatywna zapaść. To znaczy, mogę się domyślać, bo czytałam eseje Adorna o astrologii i okultyzmie, gdzie frankfurcki socjolog dokładnie tak mówi o tych zjawiskach; moim zdaniem nieprzekonująco, ale w pewnych kręgach to, co napisał Kant, Hegel, Marks, Engels czy Adorno to rzecz święta. Także wtedy, gdy na jednym oddechu krytykuje się brak krytycyzmu i religianctwo. Niby wiem, iż u późnego Adorna zapaść i konserwatyzm wynikają z tego, iż się bierze horoskopy dosłownie, a nie zastanawia się krytycznie nad systemem, w którego interesie jest zaprząc Wodniki, Lwy i Wagi do jeszcze cięższej pracy i konsumpcji, a one to łykają bez popitki[ref] Th. W. Adorno, The Stars Down to Earth: The Los Angeles Times Astrology Column” oraz „Theses Against Occultism, w: tenże, The Stars Down to Earth and other essays on the irrational in culture, S. Crook [ed.], Routledge, 1994.[/ref]. Ale pewności nie mam, bo Kozak tych akurat tekstów Adorna nie cytuje. Przywołuje za to bardziej ogólną Adornowską krytykę konserwatyzmu:

Adorno określał w ten sposób idiolekt konserwatyzmu, który w proteście przeciw nowoczesności fabrycznej chciał kultywować źródłową „troskę” o niesformatowane „bycie”. Tyle iż sam okazał się prefabrykatem. Kompresowano w nim pozory „głębokich ludzkich wzruszeń”, on jednak był tak samo standardowy jak świat, któremu się sprzeciwiał.

Rozumiem, iż późnoheideggerowska Sorge i feministyczna care po polsku mogą się mylić, bo i to jest troską, i to jest troską. Więc może konserwatywną zapaścią feminizmu jest powrót do domów z ulicznych protestów. A może zajęcie się tym, co prywatne, nieukształtowane, potrzebujące, tym „ciałkiem”, które Kozakowi tak okrutnie przeszkadza u Anny Marii Brandys. Może ta konserwatywna zapaść to zwrot ku intymności, jak u Drożyńskiej, potrójnie uwikłanej w heksizm:

Monika Drożyńska, aktywistka i doktorantka Iwony Demko, autorka haftowanego plakatu do planowanej przez Strzępkę adaptacji Heks, zatytułowała jedną ze swoich prac hasłem „Nie lewica / nie prawica / miłość”. Wymówką, która w tym całym układzie racjonalizuje depolityzację, jest negacja patriarchatu.

1
Rozmowy 15.04.2022

Nie czas na łzy! Dyskusja wokół wystawy „Kto napisze historię łez”

Agata Araszkiewicz, Katarzyna Bratkowska, Natalia Broniarczyk, Agata Czarnacka, Anna Kaplińska, Bożena Keff, Ewa Majewska, Karolina Plinta, Magdalena Ujma

I tak oto miłość okazuje się problemem, zapaścią, odmową rewolucji, konserwatyzmem. Dialektycznie więc: kto kocha rewolucję, musi się poddać jej przeciwieństwu: wrogości. A najlepiej, żebyśmy same siebie uznały za wroga, sugeruje Kozak. W tym miejscu zaczynają się dziać naprawdę dziwne rzeczy, autor bowiem cytuje szereg chyba słusznie zapomnianych dzieł i traktuje je jak prawdy objawione, przykłady, za którymi należy podążyć. Samozniszczenie feministycznej sekty u Ireneusza Iredyńskiego jest pochwalane, podobnie jak zapomniany „dramat dydaktyczny” Bertolda Brechta, w którym „zły rewolucjonista” internalizuje przemoc psychiczną zatroskanych o czystość ideologiczną współbraci i pod ciężarem własnej nieprawomyślności (czułostkowości i sentymentalizmu) popełnia symboliczne samobójstwo. Zdaniem Kozaka my, heksistki, też to powinnyśmy zrobić: po stronie progresywnej trzeba zlikwidować hiperekspresyjną tożsamość magiczną z jej żargonem autentyczności, cierpiętnictwem, eskapizmem i rojeniami o supermocach. Ale najważniejszy moment likwidacji powinien być momentem dialektycznym. Chodzi o samolikwidację.

Ta samolikwidacja jest przedstawiana jako niezbędna (zaczynamy rozumieć), bo:

Demko, Szpila czy Strzępka niby walczą z konserwatyzmem, ale same są konserwatystkami. Krzykliwie oskarżają instytucje, ale są w nich wygodnie zadomowione. Akademia, przemysł kulturalny i kapitalizm tolerują takie „szaleństwo”, czasem je choćby premiując, gdyż instynktownie rozpoznają jego obliczalną, w sumie niegroźną naturę.

Autor tekstu, kiedy nie pisze, też jest artystą[ref]] https://culture.pl/pl/tworca/tomasz-kozak, dostęp 29 kwietnia 2024.[/ref]. Chyba już wiem, dlaczego powinnyśmy dokonać samounicestwienia – oczywiście po to, żeby zrobić miejsce na szaleństwo prawdziwie nieobliczalne i groźne…

Idź do oryginalnego materiału