DAWCA PAMIĘCI. Science fiction z potencjałem. Czy wykorzystanym?

film.org.pl 1 tydzień temu

Film Phillipa Noyce’a – twórcy Salt i Kolekcjonera kości – przedstawia utopijną wizję społeczeństwa przyszłości, w którym klasowe różnice zostały zniesione, o przeznaczeniu każdej jednostki decyduje Starszyzna, a ludzkie emocje tłumione są dzięki specjalnych leków. Dla wielu z Was zabrzmi to znajomo, najpewniej dlatego, iż temat totalitarnych utopii przyszłości eksploatowany był przez kino od dawien dawna – praktycznie od roku 1927, czyli niemego Metropolis Fritza Langa, przez Fahrenheit 451 (1966) François Truffauta, Człowieka demolkę (1993) Marca Brambilli, świetne Equilibrium (2002) Kurta Wimmera, po mniej udane, tudzież mniej ambitne produkcje, jak Igrzyska śmierci (2012), czy Niezgodną (2014). Nie znaczy to wcale, iż nie sposób podejść do tematu twórczo i dołożyć swoją własną, wcale nie zbędną, cegiełkę. Niestety, reżyser filmu Dawca pamięci, mimo iż walczył dzielnie, swojej cegiełki nie uniósł. Choć potencjał był.

Film Noyce’a (nakręcony na podstawie powieści Lois Lowry – Dawca) opowiada historię Jonasa (Brenton Thwaites) – członka jednej z tzw. Społeczności, żyjących w zgodzie i harmonii w specjalnie wydzielonych osadach, wyrastających z morza chmur. Jonas stoi u progu dorosłości. Już niedługo przejdzie Ceremonię, czyli rytualne przydzielenie dorosłemu osobnikowi funkcji i miejsca w społeczeństwie, które zajmie i na którym pozostanie już do końca życia, pracując na wspólne dobro i nie wyróżniając się spośród innych członków Społeczności. Jednak Starszyzna, jak się dowiadujemy, zaplanowała dla Jonasa coś specjalnego. Zostanie Biorcą Pamięci, czyli nosicielem ludzkich doświadczeń poprzednich epok, których nikt już nie pamięta. Jego funkcją w społeczeństwie, w myśl łacińskiej maksymy: historia magistra vitae est, będzie doradztwo w politycznych posunięciach Starszyzny. Ale jeżeli jest Biorca, musi istnieć i Dawca, u którego Jonas już niedługo rozpocznie swoje szkolenie. Szkolenie, które wiąże się nie tylko z poznaniem historii człowieka, ale też z cenną nauką ludzkich namiętności – odpowiedzią na pytanie, co to w ogóle znaczy „być człowiekiem”, co to znaczy kochać, nienawidzić i odczuwać ból.

Potencjał Dawcy pamięci, o którym wspomniałem wcześniej, wiąże się z fatyczną siłą oddziaływania ekspozycji filmu. Świat przedstawiony autentycznie wabi i sprawia, iż chcemy poznać mechanizmy funkcjonowania tego, zupełnie przecież obcego, społeczeństwa przyszłości. Widzimy miasto w chmurach, kubistyczne domki, nazwane beznamiętnie Domostwami, w których mieszkają „jednostki rodzinne” zamiast rodzin. Zauważamy schludnie zaprojektowane ulice i trawniki, by w końcu skupić się na trójce bohaterów, zasuwających na dziwacznych rowerach. Dodatkowo wyczuwamy, iż coś wisi w powietrzu, gdy główny bohater nieustannie doświadcza dziwnych przebłysków, podczas których dostrzega kolory, lub fascynuje go jakiś pozornie nic nieznaczący element rzeczywistości. Znużenie jednak i postępujące rozczarowanie następują, gdy twórcy filmu zaspokoją naszą ciekawość związaną ze światem przedstawionym i zajmą się już samą, sensacyjną fabułą, zawoalowaną w pseudofilozoficzny konflikt Dawcy i Biorcy ze Starszyzną. Gdy już „wejdziemy” w diegezę i poznamy reguły nią rządzące, momentalnie tracimy zainteresowanie grubym pędzlem malowanymi postaciami i tym, jak potoczą się ich losy (choć naprawdę nietrudno to odgadnąć). Mało tego – pełen absurdów i skrótowych rozwiązań świat przedstawiony, którego tajemniczość wcześniej nas pociągała, zaczyna po prostu drażnić, jak choćby pomysł z barierą, którą wystarczy przekroczyć, by przywrócić ludziom pamięć i – co za tym idzie – człowieczeństwo (a jeżeli przy absurdach jesteśmy, to nie da się przemilczeć motocyklowego pościgu i wysokogórskiej wspinaczki w śniegu po szyję – oczywiście, z niemowlakiem na ręku…).

Wszyscy bez wyjątku bohaterowie Dawcy pamięci napisani zostali bardzo powierzchownie, a mimo to widać, iż stara gwardia, czyli Meryl Streep (w roli przewodniczącej Starszyzny) i Jeff Bridges (jako Dawca) wycisnęli ze swoich postaci wszystko, co się dało. Nie są to kreacje wybitne, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż w rękach niedoświadczonych aktorów wypadłyby po prostu koszmarnie. Postacie są do tego stopnia nielogiczne, iż w momencie, kiedy wyprany z emocji Asher (Cameron Monaghan), staje przed wyborem: wypełnić rozkaz i zlikwidować dawnego kolegę z klasy, czy sprzeniewierzyć się i puścić go wolno, zaczyna kierować się emocjami, których przecież jest pozbawiony… Brenton Thwaites, czyli Jonas, wypada słabo i nienaturalnie jak cała reszta (Katie Holmes, Cameron Monaghan, Odeya Rush), choć w przeciwieństwie do niego, cała reszta ma usprawiedliwienie w postaci otępiającego leku, branego przez większość postaci i który znacznie ogranicza aktorskie narzędzia.

Obrazy przeszłości, którymi Dawca raczy Biorcę, popadają w kicz. jeżeli twórcy chcą pokazać emocje pozytywne, sięgają po szczeniaczki, jeżeli negatywne, po wojnę i kłusownictwo. O śmieszność ociera się scena, w której Dawca wyprawia Biorcę w drogę do Bariery i chce pozytywnie go nakręcić, przekazując mu obrazki skoku na bungee, światowych rewolucji etc.

In plus zapisać można zdjęcia Rossa Emery’ego, znakomicie oddające emocje głównego bohatera, grające na zmianę czernią, bielą i kolorami, przenikającymi się i wypierającymi wzajemnie z ekranu. Zapadają w pamięć impresjonistyczne kadry, których jednak stanowczo nam mało.

Kończąc seans mamy poczucie, iż Dawca pamięci to bardzo ładne pudełko, obwiązane drogą wstążką, a w środku… puste. To kino atrakcji z czysto pretekstową fabułą, z początku zachęcającą i w jakimś stopniu hipnotyzującą, która w którymś momencie schodzi na dalszy plan, by ukazać prawdziwe oblicze filmu – kiczowatą i patetyczną historię z serii „przerost formy nad treścią”.

Idź do oryginalnego materiału